Dzień z życia Urzędnika Sądowego – oparty na faktach
Budzę się w nocy, znowu z bólem, który towarzyszy mi od kilku tygodni. No tak, żeby iść do lekarza trzeba wziąć wolne, a żeby wziąć wolne, ktoś musi iść za mnie na wokandę, no i koło się zamyka, bo nie ma kto (przecież dziś mają wokandy wszyscy, a jest nas one to one – sztuka za sztukę, orzecznik protokolant, MS pozabierał wakaty, zapomnieli tylko, że orzecznicy mają nielimitowane godziny pracy, a my o zgrozo 8 i ani minuty więcej) … może z innego wydziału?, tfu, do karnego na wokandy nikt nie chce iść, zresztą tam też braki kadrowe i zawaleni pracą, beznadziejnie, pośpię jeszcze chwilkę, może się uda … zasypiam.
Budzik dzwoni o 6.04, to i tak późno, bo znam takich, którzy dojeżdżają kawał drogi do najbardziej prestiżowej pracy na świecie „do Sądu” i nie mają dodatku, żadnego, płacą ze swojej kieszeni, a orzecznikom przysługuje zwrot (ot taki dziwny zwyczaj). Wstaję, ogarniam dzieci, psa, siebie, wypijam lek przeciwbólowy i ruszam do pracy … po 20 latach pracy już bez chęci (dobrze, że mam wokoło fajnych ludzi) … uffff, ramię, bark, szyja przestają boleć, rany jaka ulga, może jakoś przeżyję kolejny dzień.
Od progu spotykam czekających ludzi pod BOI, kolejka, że hej … no tak, czemu nie, przecież jedna osoba nie może jednocześnie odbierać telefonów i przyjmować ludzi (no przecież zabrane etaty, swoją drogą ciekawe, gdzie one się podziały, hmm?!). Kiedyś jedna z dziewczyn, w jednym z sądów napisała, że ich przewodniczący chciał im kupić na salę słuchawki z mikrofonem, żeby mogły odbierać telefony podczas protokołowania. Serio, w naszych sądach są takie kwiatki, że całą łąkę by usiał. Nareszcie docieram do swojego stanowiska i tak sobie myślę, rany jak dobrze, że mamy związki zawodowe, które zawalczyły o ruchomy czas pracy … przy mojej trójce dziatwy i ciągłych perypetiach po drodze znowu byłabym spóźniona, a tak, pyk odbijam się i pracuję po prostu 8 godzin. Wiadomo, że jak jest wokanda, to świętość, muszę być przed czasem i jestem, zresztą tak jak wszyscy inni. Uśmiecham się, bo nie rozumiem, dlaczego w wielu sądach opierają się, aby tego nie wprowadzić, przecież nazywamy się europejczykami, a jednocześnie trzymamy się lęku przed nowym … rili, nie kumam tego.
Ruszam na wokandę. Kawę zaparzyłam (tak, to prawa urzędnicy piją kawę), ale jak zwykle wypiję ją dopiero w przerwie, która nastąpi za jakieś 3 godziny, albo i nie. W międzyczasie wykonałam kilka pilnych (czyli wszystkie) zarządzeń, odebrałam kilka telefonów z BOI, no bo nie ma dziewczyna czasu na udzielanie pełnych informacji, to się jakoś ratuje przełączaniem. Zjadłam jeszcze kanapkę, nad aktami, bo nie mamy pokoju socjalnego, zresztą kto by tam zdążył iść … pierwsza sprawa, prywatka: jedna pani, poszła do drugiej, i do tej drugiej przyszła trzecia, która nazwała tę pierwszą „ku..ą”, a przecież ona nie jest … no więc słuchamy tryliony świadków, opowieści z krypty, itd., a ja ciągle się zastanawiam, kiedy ktoś wpadnie na to, że najniższa krajowa to 4242zł, a opłata od prywatki niezmiennie od chyba XXX lat, to 300 złotych… może wtedy by się jedna z drugą zastanowiła, czy warto się obrażać, może lepiej pogadać z sąsiadką … orzecznik kieruje sprawę do mediacji, bo chcą, w sumie to się lubią, i chcą się pogodzić, no i MS chciał, aby kierować, a statystyka ważna sprawa, można powiedzieć najważniejsza … koszty rosną, czas leci … 15 stron protokołu, aż się boję patrzeć co dalej, bo to tylko pierwsza z pięciu dzisiaj. Kurczę, ręka zaczyna znowu boleć, nic na przerwie łyknę kolejną tabletkę przeciwbólową, jakoś dotrwam … przerwy nie ma, bo złapaliśmy opóźnienie, jedziemy dalej.
Kolejna sprawa o kradzieże w Biedrze, rany gostek ma chyba jakieś hobby „Co pan lubi robić?” – Chodzić do dyskontów i kraść?, wyłapał 15 zarzutów, długich jak ta lala, wczoraj to przepisywałam, i przepisywałam i przepisywałam, a dziś słuchamy świadków, oglądamy monitoring … no właśnie, dzwonię do informatyka, że nie zostałam uprzedzona i muszę odtworzyć płytę, a nie mogę, bo nie umiem, no po prostu nie chce ruszyć, woła administratora … „a zgłosiłaś to na Jirę?, może nie masz programu?, może nie masz sterowników?, może nie masz tego, tamtego, albo za dużo ciasteczek? Dzizus, nie umiem, to nie umiem, gdybym umiała, to bym nie dzwoniła … orzecznik zdenerwowany, bo opóźnienie jeszcze większe, ja upocona i czerwona, bo wszyscy na mnie patrzą i słyszę w słuchawce zdenerwowanego pracownika info … sprawa odroczona, nie poradziłam sobie z uruchomieniem płyty, bo nie studiowałam informatyki (pewnie powinnam), nie zgłosiłam na czas do Jira, bo nie wiedziałam, że będzie odtworzenie … ręka boli coraz mocniej, zagryzam zęby, jakoś wytrzymam … 10 minut przerwy, uffff.
W sekretariacie młyn, wpłynęły trzy areszty, ktoś musi zostać po godzinach, ale tylko do 20.30, orzecznicy chcą później, dyrektor się denerwuje, bo pracownik musi mieć przerwę … czy ktoś to wreszcie unormuje, po co nam wszystkim te nerwy?!
Wypiłam zimną kawę, ugryzłam kanapkę … jeszcze tylko trzy sprawy. Po przerwie wracam na salę.
Wróciłam o 16.00 z sali (ruchomy czas pracy jest ekstra ). Usiadłam, w zasadzie położyłam się na biurku ze zmęczenia. Ręka boli niemiłosiernie, szyja, bark tak samo. No cóż taka robota, dziś tylko 29 stron protokołów, jeden dłuuuugi wyrok, dwa nagrania, jedna wideokonferencja (swoją drogą sprzęt urąga wszystkiemu co możliwe) i jedna nieodtworzona płyta. Mam dość. Na biurku mega dużo korespondencji. Orzecznik prosi o przygotowanie akt na jutro … Jezu jutro znowu wokanda?, nie zdążę przygotować, tłumaczę się, przepraszam, dobrze, że mam fajnego orzecznika, który mówi „No i trudno, nie da rady zrobić wszystkiego, część przygotuję ja, a część pani jutro, damy radę, proszę iść do domu” … niestety wiem, że tacy orzecznicy, to rzadkość, takie dinozaury w naszej sądowej rzeczywistości. Ja przynajmniej mam to szczęście, że u nas tylko tacy :-(
Ruszam do domu. Po drodze zakupy w dyskoncie – pyk 250 złotych, to tylko podstawowe rzeczy na jeden, dwa dni. Dodzwoniłam się do lekarza, biegnę, szybkie badanie, diagnoza „Zapalenie nerwu trójdzielnego twarzy, zapalenie stawu skroniowo-żuchwowego”, cooooo? Skąd?, jak?, kiedy?, co to? Laryngolog prywatnie pyk 300 złotych, leki od laryngologa i rodzinnego, pyk 200 złotych, a jeszcze mąż mi przesłał receptę … pyk 150 złotych. Aż nasuwa się na myśl „jak żyć panie premierze, jak żyć?”, dobrze, że do końca miesiąca już niedaleko.
Przychodzę zrezygnowana do domu. Tutaj istny Armagedon. Pranie, gotowanie, sprzątanie, mnóstwo telefonów, bo ludzi takich jak ja, pracowników sądów w Polsce ok. 40 tysięcy, wielu z nich ma takie same problemy, albo jeszcze gorsze. Proszą o porady, wsparcie, a ja, MY nie zostawiamy w potrzebie, zawsze odbieramy, albo oddzwaniamy. Zajrzałam na Facebooka, a tam 23 maja Dzień Wymiaru Sprawiedliwości i list od pana Ministra, że bardzo dziękuje, że wie, że pamięta, że bardzo chce, że to jego oczko w głowie, że my – Pracownicy Sądów – tacy ważni, że bez nas sądy nie istnieją, że jest naprawdę wdzięczny … normalnie słyszałam „kocham was”, a później spojrzałam na grupę i zobaczyłam pismo „Dzień Kuratora Sądowego” w którym poleca się przyznanie nagród … więc ja się dzisiaj pytam, to my jednak ważni, czy nie? Zaznaczam, że wrogości do we mnie do żadnego z sądowych zawodów nie ma, ale zwracam się bezpośrednio do pana Ministra „Pani Ministrze, wie pan czym różni się Pana pismo do pracowników Wymiaru Sprawiedliwości od pism Pana poprzednika (przez szacunek do Pana nazwiska tego poprzedniego nie napiszę)? … tylko długością”. No i zagryzam zęby ze złości, a nie powinnam, bo od tego zagryzania zrobiło się zapalenie, a ja ciągle zagryzam i zagryzam, jak długo? …
Ps. Dzień Urzędnika Sądowe powstaje inspirowany prawdziwymi historiami urzędników, na wzór „Pamiętników Młodej Lekarki” (jeśli ktoś pamięta). Zachęcam do pisania „swoich” historii.
Pozdrawiam.
„Judyta”